Mam na myśli magię Świąt, której jako dorosła gnostyczka nie odczuwam a miło by było wrócić do dzieciństwa. Ostatnio ilość Mikołajów przekroczyła granice dobrego smaku. Kiedyś było mniej, a w tym roku strach było wyjść z domu. Latali jak oszaleli wymachując prezentami.
Kiedyś Mikołajem był wujek Stacho albo dziadek z brodą z waty. Teraz obchodzi się bez, 40 letni wujek z siwą brodą jest idealnym starcem. Zalew byle czego też przybrał na sile. Świecą się od listopada jelonki, idealne na balkon. Dzwonią dzwoneczki od wirtualnych sań. Ciekawe, czy dzieci wiedzą skąd się wziął otyły starzec i dlaczego on przynosi prezenty, no i skąd je ma? Może wziął kredyt i zamawia w Chinach?
Tradycyjne potrawy wigilijne je się cały rok. Nie marzy się o uszkach w barszczu, nie wzdycha do karpia w galarecie, bo jest niemodny. Pierogi, szczególnie ukraińskie, są codziennością, a makowiec na wagę jest w każdej cukierni. Nie poluje się na pierniczki w kształcie zwierzątek wiszące na choince. Prezenty dostają dzieci cały rok, kiedy je wymuszą wrzaskiem, nakrycie dla wędrowca zniknęło, bo, zasiadanie do stołu bywa chaotyczne i każdy siada gdzie chce.
W mojej rodzinie Wigilia była tradycyjna. Choinkę wnoszono i ubierana była do południa. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Włącznie ze mną. Zawsze w nowej sukience z koronkowym kołnierzykiem, białych rajstopkach i pantofelkach zapinanych na pasek. Kokardy z tafty w czerwoną kratkę z paczki amerykańskiej i oczekiwanie na prezenty. Mikołaj bywał analfabetą i zamiast wymarzonej lalki przynosił książki. Chwała mu za to. Dziecko, czyli ja, bo więcej nie było, po rozdaniu prezentów szło do siebie ze słodyczami. Wtedy dorośli pili, panowie wódkę, panie wino w małych kieliszkach i wreszcie mogli swobodnie rozmawiać, bo moje przezwisko: „spółdzielnia ucho” było uzasadnione. Potem panowie z piersiówkami szli na pasterkę. A rano budziłam się z widokiem na ośnieżony ogród, w zapachach pieczonej szynki, pasztetu i domowych ciast, ciut przeze mnie skubniętych nocą, gdy czekały w spiżarni. Do śniadania siadaliśmy elegancko ubrani. Żadnych kapci-łapci i tylko buty i białe koszule. Zapachy kuchenne dopełniały magii, bo była. Nie wiem, dlaczego pamiętam jej każdą chwilę.
Ciekawe, co zapamiętają dzieci, które siedzą na podłodze w dresach rozwijając niepotrzebne im gadżety.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane