Jest jedną z rzeczy, których naprawdę nie znoszę u innych, bo u siebie luziuku nie posiadam za grosz. Jestem na luzie, ale to nie to samo, bo przestrzegam podstawowych norm i nie zachowuję się jak rozklekotany Pinokio. Nie mówię głośno w miejscach publicznych, nie macham rękami rozmawiając, cicho jem nie dokładając do ust jedzenia póki nie połknę (szkoła babci i mamy), nie włażę na rozmówcę na bankiecie po zjedzeniu śledzika, nie demonstruję niczego, nie wykonuję gestu Kozakiewicza, nawet, gdy ktoś aż się prosi, nie ubieram się krzykliwie, nie chodzę w bieliźnie po ulicy, co jest domeną letnich samców alfa, ale paniom mało brakuje by wyglądać jak ofiary gwałtu zbiorowego. Oraz sprzątam po sobie, wrzucam śmiecie do kosza, nie jem i nie piję na ulicy, nie palę na ulicy, bo nie palę w ogóle, nie spóźniam się, nie mam długów, nie krzyczę tylko podchodzę do osoby z którą chcę pogadać i staram się zachowywać z zasadami Savoir Vivre (sprawdzić w Necie).
Dużo piszę o polskich „strojach narodowych”. Brokatach i falbanach od rana dla pań, rozciągniętych gaciach (typu „chłop stoi, gacie klęczą”) dla panów. Za ciasnych bluzkach koszulkach opinających pokaźne bębny, u obu płci, o rozklapanych, brudnych butach itp. Wszyscy wiedzą, że chodzi o tak zwany luzik wielkomiejski, lub mało miejski. To wpisało się w pejzaż naszej kolejnej RP. Natomiast jestem pewna, że mało kogo obchodzą, tak zwane dress cody, czyli pewne normy ubierania się stosownie do okoliczności, oraz pory dnia i roku.
Ze smutkiem widzę gentelmanów w koszulach w kratkę i dżinsach w Operze czy teatrze, permanentny brak marynarek, niekoniecznie od garnituru maturalnego i grubasów w cytrynowych sweterkach z jakimś wymiętym awangardowo szaliczkiem z lat 70-80, w pogniecionych spodniach i dziwacznych butkach z zadartym noskiem (brr!). Panie zimą, wieczorem w sandałkach na niebotycznej szpilce, kapiące seksem suknie do ziemi, rozcięte do tzw. przyrodzenia i sine dygoczące posiadaczki sukienek typu „ Panie Dzielnicowy, ukradli mi ubranie!”. Im grubsza posiadaczka tego modelu, tym sukieneczka krótsza, stosownie do nóżek. Pani balowo, partner, co najwyżej, biurowo. Są pewne normy, które chętnie wymienię, bo pochodzę z czasów i świata, w którym obowiązywały. Rano na luzie, raczej nie na szpilkach i nie na czarno. Szlafroki tylko przy basenie. Makijaże, 0+. Obiad i do 18:00 strój casual, czyli swobodny, sportowo- miejski, oczywiście nie dla spiętych „biurowców”. Dozwolona mała biżuteria. O 18:00-20:00 ubrania koktajlowe. Sukienki krótkie, czerń super, biżuteria sztuczna, zabawna, małe torebki . Od 19:00 garnitury ciemne raczej obowiązkowe. Koszule gładkie, krawat niekonieczny. Nigdy nie zapinamy górnego guzika koszuli, nawet pod krawat (Info od wujka Henryka, a on wiedział wszystko). Tu radzę sobie kupić super książkę Krzysztofa Łoszewskiego – „Dress code”. To Biblia mody męskiej. Cod – Black tie czyli czarny krawat znaczy, że Panie zakładają długie suknie, biżuterię prawdziwą, lub widoczną, wysokie lśniące pantofelki, małe torebki, dekolty, fryzury, makijaż. Ma być nas widać. Ważny jest elegancki szal przy odkrytych kreacjach, żeby dama nie zsiniała. Mama miała etolę sporą, z ciemnych norek na amarantowej podszewce, prezent od cioci z Caracas. Babcia po kądzieli srebrnego lisa, którego nosiłam w czasie mody retro. W ogóle, lisy rude i srebrne nosiło się do niedawna. Dla Panów obowiązkowo Smoking, lub czarny garnitur na koronację, albo frak z kamizelką na kolację z Królem. Spodnie z lampasem. Frak kiedyś był domeną dyrygentów, którzy obecnie są ubrani raczej – casual, ale na czarno, że niby black tie. Koszule białe ze sztywnym kołnierzykiem i specjalnym zapięciem, żeby się nie rozchodził gdy ma się OBOWIĄZKOWĄ MUSZKĘ WIĄZANĄ. Panowie nie noszą nigdy biżuterii, poza rodowym sygnetem, obrączką, zegarkiem. Spinkom do krawata, od pewnego czasu – Wstęp Wzbroniony. Opisałam Jurrasic Park mody, za którym tęsknię. Nawet wojsko straciło kontur, wygląda jak ochroniarze w kombinezonach. Acz, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy! A płoną .
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane