Byłam zawsze lekko stuknięta i zawsze miałam motorek. Od pierwszych wyjazdów nad morze i w góry, kolonie letnie, obozy harcerskie i wędrowne, podróże autostopem, zimowiska i wreszcie wymarzone wyjazdy zagraniczne, miałam w sobie solidny bakcyl podróżnika. Jako dziecko krążyłam między Sopotem, Zakopanym, Szklarską Porębą, Mikołajkami, Węgorzewem i Iwoniczem Zdrój wakacjując na koloniach i w towarzystwie Mamy, albo Babci. Potem w wakacje uciekałam z domu pod jakimkolwiek pretekstem. Byłam autostopowiczką w liceum, jeździłam w wagonach pocztowych i towarowych, głównie z kolegami szkolnymi i ze studiów. Były to eskapady, które wydają mi się dziś niemożliwe, mimo, że brałam w nich udział. Na przykład, 20 kilometrów w blaszanej furgonetce z gorącym pieczywem, na którym bezpośrednio siedzieliśmy z kolegą w szortach. Wysiedliśmy podduszeni, wentylacji nie było . W sumie, nigdy mi się nic nie stało i nie miałam, żadnych przykrości. Z obozów konnych, gdzie hulałam na ogierach, jechałam do Morskiego Oka, żeby się popisać przed, moim wtedy narzeczonym, a później mężem Taternikiem. Umierając ze strachu weszłam na czubek Mnicha, gorzej było ze schodzeniem. Pływałam żaglówkami, przeszłam całe Bieszczady z Połoninami włącznie. Słabo było z nartami, bo mi wiało śniegiem w twarz. Potem, na studiach, zaczęłam jeździć po Europie, ale nie na saksy, tylko odwiedzać przyjaciół. Ukoronowaniem mojego świra było pojechanie do Nowego Jorku, z zamiarem zostania na zawsze, za to nie mając żadnego oparcia i zawodowych kontaktów. Zostałam bez problemów 9 lat na Manhattanie. Tak mnie nosi i nic na to nie poradzę, ale mam starszego znajomego, przy którym jestem nader stacjonarna.
Dlaczego to piszę w pociągu na trasie: Gdynia- Warszawa- Kielce, przez Radom i Skarżysko Kamienną i skąd ja na takiej trasie? Powodem jest to, że nic się nie zmieniłam
i dalej pędzę, bo lubię. Jadąc jako juror na prestiżowe targi jachtowe- „ Wiatr i woda”, oraz
” Nadmorski plener czytelniczy”- w Gdyni, na promocję moich książek, wybrałam się
na 2 i pół dnia nad morze, z Buska Zdroju, gdzie spędzam od lat wakacje z przyjaciółmi z Europy i Ameryki. Bez problemu z karkołomnymi przesiadkami w tę i z powrotem jechałam około 20 godzin, żeby pobyć w Gdyni 48 i niebawem dojadę do Kielc, skąd koledzy zabiorą mnie do Buska samochodem. Proszę bardzo, nawykła jestem do przemieszczania, acz pociągiem jest to niewygodne, samochodem niebezpieczne, samolotem fajnie, ale muszę się rozbierać z butów, biżuterii, zegarka i komputera w czasie kontroli i dreptać wśród podobnych ofiar terroryzmu na bosaka, bo a nuż w obcasie jest bomba. No i tłumy, nie tylko u nas na wybrzeżu, ale wszędzie! Nowego Jorku nie widać spod Japończyków, Paryża spod Amerykanów, ale i ras wąskookich, a mnie nie widać spod plecaków i waliz zapychających, jak za Gierka, korytarze I klasy w ITC, bo w II nie ma miejsca. Poza tym tory wyboiste i pociąg spóźniony 20 minut, choć nie ma śnieżycy. Chyba powinnam przestać, bo się robi za ciasno na podróże, no i chyba mam najeżdżone.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane