Kiedyś, bardzo dawno, gdy byłam studentką ASP zapytano mnie gdzie bym chciała mieszkać w Warszawie. Bez namysłu odpowiedziałam, że w Filharmonii. Najchętniej na poziomie balkonu, ładne studio z okienkiem na salę i nagłośnieniem ale możliwym do wyłączenia. W Filharmonii czuję się jak w domu. W Operze podobnie, ale mniej bo za duża dla jednej osoby. Ostanie lata w Wielkanoc nie było mnie w Warszawie, więc uciekał mi Festiwal Beethovenowski Elżbiety Pendereckiej. W tym roku załapałam się na początek i od razu mam weselsza minę. Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. To prawda. Buduje nastrój w filmie, wzmacnia efekty, kołysze romantycznie w scenach miłosnych. Chciałam napisać, erotycznych, ale jest ich coraz mniej. Tego, co kotłuje się pod kołdrą, nie można nazwać erotyką, tym bardziej, że okazuje się, że kochankowie są w majtasach i podkoszulkach. Ale, ad rem, czyli Festiwalu.
W tym roku przede wszystkim, dzięki memu Przyjacielowi Waldemarowi Dąbrowskiemu, czcimy słusznie Stanisława Moniuszkę, tak wszystkim obrzydzonego przez szkolne akademie i patriotyczne koncerty w czasach, gdy byłam pannicą słuchającą Bacha. Na słowo „Halka” robiło mi się słabo. Dopiero wysłuchawszy „Strasznego dworu” na otwarciu Opery Narodowej we wspaniałym wykonaniu przez chwilę lubiłam Moniuszkę, ale mi szybko przeszło, bo u mnie w domu uważany był mało.. A tu niespodzianka po tylu latach, zupełnie się zachwyciłam słuchając w radiu transmisji Halki po włosku, z super orkiestrą,
w zupełnie innym tempie i nastroju. Fajna opera, dobre arie. Włoski jest idealny dla muzyki Moniuszki. Na tym Festiwalu Łukasz Borowicz poprowadzi orkiestrę i w scenicznym wykonaniu opery mistrza – Paria, we włoskim tłumaczeniu o które zabiegał Moniuszko chcąc wypłynąć na szersze wody. Akcja toczy się w Indiach, o których wtedy mało kto miał pojęcie, a egzotyka była modna. Moniuszko wcale nie chciał być wieszczem ograniczającym się do tematów narodowych. Chciał do Paryża. Sam zaczął konstruując machinę patriotyczną „Śpiewnik domowy”, a potem miał już doprawioną gombrowiczowską gębę, za którą wielbił go w tamtych czasach cały naród. Moniuszko był tytanem pracy, pomimo 10 dzieci. (chyba z żoną ich własnoręcznie nie kąpał), napisał 300 pieśni do polskich wierszy sielskich i patriotycznych. Najbardziej znana jest „U prząśniczki siedzą”, powstała
z pewnością w hołdzie dla Franciszka Schuberta, którego pieśń „Małgorzata przy kołowrotku”, napisana trochę wcześniej, też ma terkot kołowrotka tyle, że siedzi jedna prząśniczka. To tylko moja opinia, nikt jakoś nie porusza tego tematu.
Wszystko to wiem dzięki dokładnemu przeczytaniu „Beethoven magazine” wydawnictwa Festiwalowego. Cudo!. Pięknie wydany, z doskonałymi tekstami i ilustracjami zdjęciowymi i reprodukcjami. Szkoda, że tylko raz w roku widzi się tego typu doskonałą publikację dotyczącą muzyki klasycznej. Pani Elżbieta Penderecka jest maestrą organizacji i ma doskonały instynkt w doborze programu. O urodzie nie wspomnę Nie wiadomo jak skończyć taki panegiryk, ale tak jest i już.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane