Wszystko ostatnio jest ECO i BIO, nawet zapakowane długoterminowo naleśniki i parówki nie mówiąc o borówce amerykańskiej. Leżą w pojemnikach te borówki, identyczne, tylko jedna ma napis Eco albo Bio i jest sporo droższa. Ciekawe czym się różnią, bo w smaku niczym. Ostatnio kupiłam Bio i nie-Bio. Zaczynamy świrować szukając kawy- Bio w drodze do tatuażysty, który Bio ani Eco nie jest, bo wpuszcza nam do krwi preparaty, które nie są wyciągiem z mątwy morskiej tylko tuszem. Nie ma w tym nic nagannego, jeśli klient poprzestanie na imieniu babci, albo ulubionego pieska, imiona dzieci mile widziane, ale zatatuowanie całego ciała (może i genitaliów, choć trudno zobaczyć) z całą pewnością nie jest eco. Tusz blokuje pory skóry no i przechodzi do krwi a z nią do wszystkich narządów. Dlaczego dermatolodzy, którzy o tym doskonale wiedzą, nie ostrzegają przed tym, co może spowodować pokłucie 100% powierzchni skóry i wystawianie tych bohomazów na słońce.
Na plaży w Sopocie widziałam mężczyznę typu- Karczycho, zatatuowanego trupimi czaszkami, diabłami, wężami i imieniem Krystyna na dekolcie i przedramionach. Krystyna dosłownie ”zalazła mu za skórę”, nie wiem czy z tyłu też, bo ten dziw natury był rozwalony na leżaku celem lepszej ekspozycji swoich atutów, leżąca obok niego chudzina ogolona na łyso też miała sporo tatuaży, ale zostały kawałki ciała nie pokryte napisami Fuck i Rysiek w koronie cierniowej.
Co skłania ludzi do takiego samookaleczenia? Strach zapytać, bo zwykle są to wielkie łysonie, lub waleczne maluchy ostrzyżone ala Hitlerjugend. Gdyby tatuaże miały sens, jakąś estetykę, logikę i nie zachodziły na siebie oraz zdobiły, to może bym się nie czepiała, ale nie mają. Latem w kurortach jest parada wytatuowanych, zadowolonych z siebie mistrzów wioskowego kiczu, a w Sopocie to istne szaleństwo.
Wzruszył mnie ostatnio, absolutnie nie Eco, wytatuowaniec który miał na wielkim bicepsie pałac w Łazienkach na pocztówce z napisem ”Pozdrowienia z Warszawy”. Lepiej żeby ten napis zasłaniał w innych miastach, bo nie przeżyje…
Wyobrażam sobie za lat 30 kolejkę do kardiologa wytatuowanych, już nieczytelnie, dziadków w skórzanych kamizelkach na gołe, blade ciało, przeklinających jak tylko potrafią osoby z pogranicza szaleństwa. Ciekawe, czemu łysi nie wpadli na pomysł wytatuowania sobie jakieś zgrabnej fryzurki. Zaręczam, że by było fajnie, bo kiedyś na Halloween w Nowym Jorku namalowałam łysemu koledze grzywkę. Nikt nie zauważył że sztuczna. Taki tatuaż byłby sensowny i upiększający. Chociaż czerwona róża za uchem łysonia też bywa romantyczna.
Sopot, król kurortów od XIX wieku powinien być mekką psychiatrów i socjologów, zajmującymi się ludzkimi dziwactwami. Na Monte Casino trwa parada niebywałych modeli. Mało elegancji, dużo golizny i piesków modnych, ciągniętych na sznurkach po rozgrzanej ulicy. Chyba sobie wytatuuję na bicepsie mewę i napis- „Pozdrowienia z Sopotu”.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane