Panuje skądinąd prawdziwa opinia, że nie przepadam za dziećmi. Z dziećmi, jak z pierogami, są z różnym nadzieniem i z różnego ciasta. Ogólnie nie lubię, a moje domowe z kapustą i suszonymi grzybami, z ciasta bez jajka lubię. Ruskich i wynalazków wegańskich z kaszami, nie znoszę.
Właśnie kończę plener malarski z dziećmi z domów dziecka i dzisiaj była gala z występem moich podopiecznych z Kielc, dla gości naszego Hotelu w Myczkowcach. Dzieci same zrobiły i pomalowały maski zwierząt, a do nich poncza z prześcieradeł pomazanych farbami, przy pomocy pędzli i gąbki. Włożę na stronę nasze zbiorowe zdjęcie. Tuzin aktorów, dziewczynek i chłopaków maszerował i tańczył do muzyki z Karnawału zwierząt i innych klasyków, też o zwierzętach, typu- Lot trzmiela. Moja przyjaciółka Basia, kiedyś specjalistka od pokazów mody, zrobiła choreografię i zmontowała muzykę przy pomocy chłopca, który jest naszym Billem Gatesem. Przez 6 dni pracowaliśmy malując ponad godzinę i ćwicząc przez następne dwie.
Przyłączyły się do nas dzieci z normalnych domów, które wybłagały u rodziców zabawę z nami. I te i te, grzeczne, doskonale wychowane, uczynne i uśmiechnięte. Żadnej różnicy. Wszystkie dzieci są grzeczne bez rodziców, bo muszą nawiązywać kontakty społeczne i nie maja wyjścia. Mądre adaptują się błyskawicznie, bo czują, że jestem bardzo pozytywnie nastawioną ciocią z fajnym pomysłem, mniej pewne siebie potrzebują dwóch dni, a potem, masełko. Do dzieci się nie mizdrzę, nie pozwalam sobą rządzić i szantażować. W nosie mam emocje typu- biedna sierotka, ma takie ciężkie życie…. Lekko nie maja, ale na pewno nie ciężko. Domy Dziecka, które poznałam, mają lepszą atmosferę niż niektóre normalne domy, gdzie jest przemoc, głód i brak warunków do życia. Moje dzieci nie różnią się niczym od swoich wypasionych rówieśników. Zdarzają się nawet grubaski, to do sierotki nie pasuje. Od 20 lat przebywam z dziećmi z Domów, pokazuję im jak malować, uczę kolorów, kompozycji, kolaży, akwareli, akryli, rzeźbić, robić maski, słuchać muzyki, grać na instrumentach. W tym pomagają mi przyjaciele muzycy i cudni sponsorzy, raczej z sympatii do mnie, niż rozumienia problemu, jakim jest brak kontaktu ze sztuką. Owocuje to- „ karczychami” i nacjonalistami. Muzyka i malarstwo łagodzą obyczaje. W tym roku przyjechała nowa dziewczynka, 14 lat, z patologicznej rodziny, nowa w Domu, kompletnie zamknięta w sobie. Po dwóch dniach, jako lisek tańczyła ze wszystkimi, a swój kostium malowała z miną Leonarda da Vinci. Przyjechał grad, wyjeżdża tęcza. No i tyle. Co roku, od 9 lat tak jest, a opinia o tym, że nie lubię dzieci towarzyszy mi, ale jestem umiarkowanie potępiana, bo wiadomo, lubi się swoje, a cudze nas denerwują, tylko nie wypada się przyznać.
Bieszczadzka zupa grzybowa
Świeże grzyby, dowolnego rodzaju obrać, umyć, osuszyć, pokroić w paski w poprzek. Na patelni z olejem, zeszklić cebulę pokrojoną w cienkie piórka, dodać grzyby i wyciśnięty czosnek, Dusić mieszając 20 minut. Przełożyć do garnka, zalać bulionem warzywnym. Gotować. Na patelnię z olejem włożyć pokrojone w kosteczkę kartofle. Posmażyć chwilę, zalać bulionem warzywnym ( jakiekolwiek mięso wykluczone). Pogotować 5 minut. Włożyć do garnka z grzybami lekko zamieszać, popieprzyć, posolić. Dodać śmietanę i posiekaną natkę pietruszki.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane