Wyrażam swoje serdeczne poparcie dla restauracji w Poznaniu, która odważyła się poprosić o nie przyprowadzanie maluchów, żeby osoby, które chcą spokojnie zjeść i porozmawiać nie musiały znosić braku wychowania cudzych dzieci. Podkreślam- cudzych, bo swoje każdy znosi. Ciekawe to zjawisko. Bo Nasz!!! dzidziuś drze się bezgłośnie, takoż tupie i płacze. Ponadto pięknie maluje już w 2 roczku życia, oraz mówi od pół roczku, a inne dzieci nie dorastają mu do pięt. Jako ofiara wyżu demograficznego w Miasteczku Wilanów, wspieranego przez 500+ wiem co piszę. W ostatnich latach nie ma nic złego w przyprowadzaniu dzieci do restauracji, bo to w końcu miejsce dla wszystkich. Szczególnie po 21, gdy nagle wchodzą pary, a z nimi po dwoje, lub kilkoro małych dzieci, Mniejsze płaczą, większe skaczą i włażą na stół, a hermetyczni rodzice sobie gadają. Jak zresztą inne wielodzietne rodziny, uważające, że miejsce wyjącego niemowlaka jest w knajpie z winem i nie tylko „aż do ostatniego gościa.”
W ramach popierania terroru młodych reproduktorów, proponuję przyprowadzanie dzieci do kina, Opery, Filharmonii i szpitali na Ojom do babci, jeśli niania ma wychodne. Polecam również mecze na zatłoczonych stadionach i motocross. Niech się słodki maluszek uczy psychologii tłumu, asertywności i społecznych zachowań. Kiedyś rodziny z małymi dziećmi wizytowały się w swoich mieszkaniach, bo do restauracji by ich nie wpuszczono. Inna rzecz, że wódka lała się strumieniami, bo mało kto miał samochód i było czarno od papierosowego dymu. Pierwszy raz byłam w Bristolu na melbie (takie paradne, drogie lody) z dziadkiem i wujkiem Henrykiem kiedy już chodziłam do szkoły. Do tego czasu desery jadłam w domu i w gościach. Dzieci są przyszłością Narodu, od zawsze, ale dopiero od niedawna mają więcej praw niż ludzie dorośli i starsi, którzy potrzebują spokoju gdy wychodzą na kolację do restauracji, czy mają fanaberie chodzić spokojnie po chodniku. Mówię o moim Miasteczku Wilanów. Po chodnikach wloką się wózki i wpadają pod nogi maluchy na hulajnogach i rowerkach. Nigdy nie patrzą przed siebie i jeżdżą nieprzewidywalnym zygzakiem. Mamusie- słoiki gadają przez komórkę i wiedzą, że ich dzielne słoiczki dadzą sobie radę z jakimiś przechodniami. Nie zawsze, bo jadący po chodnikach rowerzyści na wielkich rowerach i hulajnogi pędzące 50/km na godzinę czasami staranują wózek pchany przez wschodnią nianię idącą po chodniku bez komsomolskiej czujności. Może by powrócić do tradycji prowadzania dzieci do parku, czy do ogródków Jordanowskich, a jeśli mają ochotę na większe wyjście, to na Kinder bale i na urodziny do sieciówki. Może by nie skazywać ich na wicie się za stołem w zapachu frytek i piwa. W ramach dobroci dla dzieci, może by nie raczkowały na zadeptanej podłodze, miedzy nogami dorosłych. Może by nie leżały w czapce i ubraniu pod kołderką w wózku gdy jest +30 stopni, bo młoda mateczka jeszcze nie doszła w książce o niemowlętach do rozdziału „ Jak, nie udusić i nie ugotować dziecka w upale”, a jest po „Jak nie zaziębić niemowlęcia na Kamczatce”. Nie dajmy się zwariować. Tu chcę napisać, że występuję w imieniu dorosłych osób przyzwyczajonych do miłej ciszy w restauracjach, również w porze lanczu i proszę o aspołeczne miejsca, gdzie można zjeść bez wrzasków i tupotu, oraz spokojnie porozmawiać. Help!
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane