Wiem, że mówi się inwalida, ale to określenie jest użyte celowo, żeby zachęcić osoby sprawne do czytania tego swoistego przewodnika po Stolicy i innych miastach, które mają niepełnosprawnych w przysłowiowej d…Wszędzie to samo.
Zacznę od Warszawy, gdzie osoby mające problemy z kończynami dolnymi pozbawione są bywania w niektórych najlepszych kinach, teatrach i Filharmonii. Zacznę od Kinoteki w Pałacu Kultury, gdzie, aby wejść, trzeba sforsować schody zewnętrzne, a potem strome kilkudziesięciostopniowe, wewnętrzne. Wózki inwalidzkie, wykluczone, bo w ogóle nie ma windy ani pochylni. Lubię te kina, ale odkąd mam problemy z kolanem, nie mam jak się tam dostać, bo nawet mały stopień jest nie do sforsowania.
Następnymi miejscami nie do wejścia dla inwalidów są kina: Luna, Kultura, Atlantic, Wisła, Stolica itd. Z teatrami sprawa wygląda podobnie. Teatr Ateneum, bez windy i podjazdów. Teatr Polski ma dodatkowe utrudnienia, bo toalety są na stromym półpiętrze i tylko po schodach. Do Opery Królewskiej w Łazienkach raczej nie dotrze ktoś na wózku, ale i o kulach z trudem, bo musi przejść pół kilometra na przykład w kopnym śniegu. Agrykola zamknięta dla ruchu i taksówkarze odmawiają. A potem dopiero brama z mega niegrzecznym, przemarzniętym strażnikiem. Kiedyś były meleksy, ale od stycznia tego roku zostały skasowane. Więc kaleki muszą poczekać do wiosny, ale niepotrzebnie, bo w środku mnóstwo pułapek typu schody na piętro. Jest jeszcze Opera Kameralna, która się nazywa ciut inaczej, ale ja chcę mówić o schodach, nie do sforsowania, nawet o kulach.
Księgarnie mają zwykle jeden stopień, ale wysoki, na wózku nie ma mowy. Niech se inwalida wystawę poogląda. Kiedyś w kinie Relax były kręcone, metalowe schody do toalety i na pokazie dwuczęściowego filmu musiałam wyjść i pojechać do domu za potrzebą. (To określenie ludowe z początku XX wieku) Byłam po wypadku samochodowym o dwóch kulach.
Takich problemów, poza wejściem do kilku stacji metra w NY, nie ma w cywilizowanych krajach. U nas nawet wejście do luksusowego pociągu jest niemożliwe, o ile się jeździ na wózku. Nie ma pochylni, a ostatni stopień jest pół metra poniżej poziomu peronu, na który trzeba się gramolić z czyjąś pomocą . Albo skakać ze stopnia pierwszego, który jest około metr nad peronem. Kaleki wykluczone! Zapytałam konduktora dlaczego nie ma pochylni, odpowiedział, że jak się wcześniej zadzwoni na stację i powie, że ktoś jedzie na wózku, to przynoszą deski na swoisty trap i pomagają biedakowi, który akurat tym pociągiem jechać musi. Słowo honoru! Widziałam jak 4 konduktorów pchało na dworcu Warszawa Wschodnia, po trapie z desek, otyłą inwalidkę w podeszłym wieku. Słodziaki są na świecie.
Ciekawe, co za kretyn kolejowy ustalał wysokość peronów w całej Polsce, albo projektował schodki pociągów? Przecież takie coś wyklucza osoby starsze, o kulach i na wózkach. Życzę temu panu wchodzenia po schodach do pociągu 10 razy na dzień o dwóch kulach z chorymi kolanami, oraz schodzenia solo, bez pomocy. A najlepiej spróbowania jak wygląda życie, gdy ma się dolegliwości ortopedyczne. Choćby z jedną nogą w tradycyjnym gipsie.
Warszawa, to jedno wielkie kretowisko bez miejsc do parkowania i garaży podziemnych. Na trasach budowanych od nowa nie robi się wiaduktów i podziemnych garaży. W Miasteczku Wilanów uliczki o szerokości jednopasmowej są dwupasmowe i nagle stajemy oko w oko z kimś z naprzeciwka. Mało kto zna zasadę, że nie powinno się wjeżdżać w uliczkę, gdy ktoś z przeciwka nią jedzie. Celują w tym zamiejscowi Warszawiacy, którzy myślą, że większe auta mają pierwszeństwo. Prezydent stolicy jest Krakowiakiem, a tam po centrum chodzi się na piechotę. U nas się nie da, bo można połamać nogi. No i tramwaj do Wilanowa Aleją Sobieskiego, gdzie nie było korków i ładnie się jeździło. Korki są na Alei Wilanowskiej i tam było sporo miejsca na tramwaj jadący od Metra do nieszczęsnego Miasteczka, w którym dzieją się Dantejskie sceny. Dziadostwo aż piszczy. Od kilku miesięcy ul. Teodorowicza jest nieoświetlona zupełnie, bo trzeba wymienić żarówki. Jest problem, bo nie wiadomo kto ma to zrobić. Nie do pomyślenia w zachodniej Europie.
W 1990 roku zdecydowałam się na powrót z Nowego Jorku do Polski, byłam pewna, że skoro nie ma już Ruskiego okupanta, to Warszawa znowu będzie jak przed wojną „Paryżem Północy”. A tu zbudziły się upiory, znowu mamy Liberum veto (sprawdzić w Necie) i teorie spiskowe, tak głupie, że wierzyć się nie chce. Mój znajomy wierzy w zamach Smoleński i że Niemcy nam wszystko wykupią. Zaznaczam, że przez to nie jest to mój bliski znajomy, a wręcz coraz mniej znajomy. Ów prawdziwy Polak jest profesorem filozofii. A może tylko tak mówi, bo mu się wszystko myli. Nie tylko jemu, ale przede wszystkim Pisiorom. Co za brak godności i wstydu! Ja osobiście wstydzę się od 8 lat, najbardziej za Prezydenta, który bije rekordy bezwstydnego bycia niechcianą gapą. Z kolei gdybym nie wróciła, to teraz bym się modliła, żeby Trump nie wygrał wyborów, bo nie jest głupawą marionetką, tylko zaślepionym tyranem.
To tyle na niedzielę.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane