Od trzech dni nie włączam informacyjnych stacji telewizyjnych. Przez ostatnie dni po wieczornej porcji wiadomości miewałam ciśnienie powyżej 170 na 100, a zwykle mam 120 na 70. To z bezsilności i posiadania sporej wyobraźni. Widzę, a właściwie, bardziej czuję co się dzieje i co się może dziać. Znowu jeden szaleniec morduje tysiące ludzi. Znowu reszta Europy się przygląda. Rozumiem, że inaczej nie można, ale można wysłać więcej broni. Ukraińcy są dzielni i walczą o swoją Ojczyznę, jak my w czasie II wojny światowej. Też mieliśmy słabe szanse, bo przeciwnik był zbrodniarzem – potentatem. Ciekawe, że fachowcy od polityki, z którymi rozmawiam, liczą na zamach. Wszyscy na to liczymy. Na Hitlera zamachy były i też robili je ludzie z jego najbliższego otoczenia. Nie oglądam, bo to trucizna, tym bardziej, że jesteśmy raczej bliziutko tej katastrofy. Dlatego postanowiłam hucznie obejść Dzień Kobiet. U mnie w domu dziadek nie pozwalał na „komunistyczne święta”, ale już w liceum gdy do naszej żeńskiej szkoły przyszło 8!!! chłopców na 600 dziewczynek, pierwszy raz mając 14 lat, dostałam żółtego tulipana. Mama wróciła z parą pończoch i też tulipanem. Babcia śmiała się pociągając papierosa w fifce. Dziadek już nie żył, więc nic nie dostała, ale miała swoje zdanie na temat tego, że na 365 dni tylko jeden jest Dniem Kobiet, a reszta mężczyzn. Była pierwszą feministką jaką znałam. Co prawda to prawda.. panowie zawsze mieli lepiej. Do teraz nic się nie zmieniło, choć dzielnie walczymy. Zawsze 8 marca zdarzały się w moim życiu jakieś zwroty. W 1968 umówiłam się z moim kolegą, studentem UW na spacer po Ogrodzie Saskim i kawę na Kredytowej. Andrzej był biedny jak mysz, ale kupił mi brązową puderniczkę i misia – maskotkę. Wtedy dawanie maskotek było miernikiem uczuć. Idziemy sobie za rękę Placem Zwycięstwa, świeci cudne słońce, aż tu nagle jadą królewską w stronę Uniwersytetu autobusy pełne dziwacznych facetów w burych jesionkach, czapkach uszankach, ale cywilnych, kapeluszach i beretach. Wyglądali jak bohaterowie filmów Barei o którym się wtedy nie śniło, ale groźnie. Coś było w tych ponurych mordach. Autobusy skręciły w stronę Krakowskiego Przedmieścia, chciałam tam pójść, ale mój ukochany kazał mi i to natychmiast jechać do domu i nie chciał nic powiedzieć. Pobiegł w stronę bocznej bramy Uniwersytetu. Słychać było wrzaski, wiec uciekłam. Następnego dnia do szkoły mieli przyjść po nas dorośli. Po mnie Babcia z papierosem, ale ją uprosiłam, żebym mnie odprowadziła uczyć się do koleżanki a ja wrócę za godzinę sama. Oczywiście pojechałyśmy na Krakowskie, musiałyśmy uciekać przed pałkarzami do Kościoła św. Krzyża i nie mogłam wyjść przez parę godzin, bo Zomo pilnowało wejścia i ochoczo waliło pałkami. Wypuścił nas ksiądz tylnym wyjściem… Mama była w histerii, babcia paliła z kieliszkiem koniaku. Nie odezwały się do mnie słowem. To była najgorsza kara. Taki był początek mojego dorosłego myślenia i życia, które zaczęło się w dzień Kobiet. Wszystkim koleżankom, moim modelkom, działaczkom feministycznym i przeciwniczkom Dnia Kobiet życzę, żeby ta wojna się skończyła i wróciło nasze normalne życie.
Bo już jest nienormalne, mniej w nim radości i czuje się niepokój. Słusznie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane