Moje pobyty w upalnych krajach są limitowane czasem lotów. Na Wyspy Kanaryjskie leci się 5 godzin, których nie zauważam z powodu ciekawej książki. Czytam bowiem ręcznie i tablet nie daje mi przyjemności płynącej z zapachu papieru i druku, oraz szelestu kartek. Lubię wychodzić z lotniska w aksamitne, pachnące pomarańczami powietrze i ciekawość w sprawie hotelu, bo zdarzają się koszmarne. Wyspa jest żużlowa i dość paskudna, bo byłam na wycieczce objazdowej, ale można siedzieć w oazie hotelowej i pływać, zamiast wchodzić i wychodzić z autokaru, oraz rozmyślać, co będzie jeśli autokar spadnie w przepaść.
4 gwiazdki to niby mało, ale ten hotel, w którym mieszkam jest na poziomie 5 gwiazdek. Tym razem trafiłam genialnie i polecam. Hotel Rio Calma. Jest wielkim, 5-cio piętrowym, para- mauretańskim pałacem z trzema basenami, widokiem na niebywale niebieski ocean Atlantycki i doskonałym jedzeniem oraz pachnącą kawą i szampanem do śniadania.
Tu uwaga! Biuro podróży ITAKA nie płaci mi za reklamę, a nawet o niej nie wie, a piszę to, żeby nie wybierać na tej wyspie innego hotelu niż ten, bo jest doskonały i stoi w olbrzymim, palmowym ogrodzie botanicznym. No i…mało w nim dzieci, ale tę lukę wypełniają mateczki w ciąży, nagrzewające dzidziusie. Nie wiem czy powinny, bo w temperaturze 28 stopniu w cieniu dzidziuś się może ugotować metodą slow cooking. Kto bogatemu zabroni?
W przeciwieństwie do Cypru nie ma tu wielopokoleniowych rodzin rosyjskich, ani purpurowych, mafijnych osiłków z Moskwy w złotych łańcuchach.
Więc cicho, nawet na basenach gdzie starzy (w przewadze) i młodzi zgodnie pływają odkrytą żabką. Zaskoczeniem są wytatuowani od stóp do głów staruszkowie niemieccy i holenderscy. Spod siwej szczeciny, lub materaca na klatce piersiowej, widać stwory z komiksów, napisy i wijące się konwulsyjnie linie. Jak bym wydała tyle kasy na tatuaż i zniosła, podobno, spory ból, to bym klatę i nogi ogoliła, nie mówiąc o spożywczej ciąży z rozkosznym, wypukłym guziczkiem pępusia. Obok dziadziodzidź kroczą żony- słonice, z bananami na później i smutne, wysuszone babcie- cygarka, które przeżyły z dziadkami- komiksami po 50 lat i ewidentnie nie dowidzą. Młodzi mężczyźni szczupli, a ich połowice, jeszcze na gwarancji, niosą wielki biust z przodu a kufer tyłka z tyłu. Ja bym taką oddała i porosiła o zwrot kasy, bo nie wierzę, żeby te pontony wyglądały tak w dniu ślubu. Staram się nie opalać, bo czerniak naprawdę istnieje i ma go mój kolega, amator smażenia się w ogródku i to w Warszawie. Siedzę więc przy ładnym, empirowym, białym stole w stylu konkwistadorskim i piszę książkę, ale też czytam wspomnienia Nabokowa które mają smak i zapach starej Rosji oraz- XX wiecznej Europy. Wspaniale, że jego rodzina zdecydowała się wszystko rzucić i emigrować, co prawda z biżuterią, ale bez pałaców. Pewnie Lolita by się nie urodziła. Jest godzina 13 za oknem setki kilkumetrowych palm i ogromnych kaktusów. Morze ani drgnie, a jego kawałek pod Nowym Jorkiem wali falami w których o mało się nie utopiłam. Po nocach, straszy widmo brudnej, wyboistej Warszawy, ze staruszkami bez tatuaży i uśmiechów, oraz katastrofalną liczbą dzidziusiów w Miasteczku Wilanów, do którego muszę wrócić zastanawiając się nad tropikalną emigracją. Szukam amatorów zamieszkania pod palmami. Stare, kłócące się małżeństwa i rodziny z dziećmi wykluczone. Mało zostaje.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane