Czas to dziwadło. Pędzi kiedy chcemy żeby stał i stoi kiedy chcemy żeby pędził. Najlepiej widać to na dworcu, kiedy czeka się na opóźniony pociąg. Ja mam wrażenie, że co kilka godzin jest jutro. Pomagają mi w tym radiowi dziennikarze, którzy od poniedziałku straszą, że już niedługo weekend i znowu hulajnogi i wariaci na ścieżkach rowerowych. Urzędnicy- katorżnicy mogą się zaczynać przygotowywać do piątkowych kiełbas z piwem i wyjazdów do rodzinnych wsi, a po środku, atmosfera oczekiwania, na to kiedy miną te potworne- wtorek, środa i czwartek, bo w piątek od rana exsodus, czyli ucieczka Słoików w stronę etnicznych zabaw rodem z Reymonta. Wesel, chrzcin i imienin w rodzinnym gronie. Tu następuje pytanie. Po co słoik mieszka w Warszawie, gdzie tyle się w weekendy dzieje, skoro je spędza w rodzinnym miasteczku, a i sielskiej wsi pod lasem? Dlaczego nie chodzi do kina i teatru? Czemu się nie socjalizuje i jak jaskiniowiec siedzi ze swoim plemieniem. Odpowiedź chyba jest. Słoik nie zna miasta, bo albo jest w pracy, albo siedzi w domu, albo mknie autem na kredyt, pokazać je wśród mazurskich jezior wujowi łowiącemu węgorze „ na prąd”. Słoik nie ma też kasy, bo spłaca kredyty, pracując jak maszynka , choć ledwo żywy po 10 godzinach w biurowej klimatyzacji. Słoik je byle co, bo mu szkoda 20 zł na lancz w miłym restauracyjnym ogródku. Dlatego bywa zielony na buzi i przypomina śledzia w occie. Słoik nie myśli, że się z każdym dniem starzeje i słabnie, bo o tym myśli się po pięćdziesiątce, kiedy jest za późno. Słoikowi wydaje się, że nie ma nadwagi od gyrosów i chipsów, że fajnie jest mieć dużo dzieci, bo to zawsze 500+ i wszyscy mają. U mnie w ( na?) Wilanowie większość już bierze po 1500 i ledwo można przejść między wózkami i identycznymi białymi pieskami, co mają włosy, a nie sierść. Bywa tak i z ludźmi, tyle, że odwrotnie. Byłam młoda w czasach klubów studenckich z tańcami, pływania żaglówką, a nie jachtem za pół miliona, jeździłam bezpiecznie autostopem i nie wiedziałam, że istnieją pieniądze, a studiowałam nierozsądnie na ASP, choć mamusia mówiła, że zdechnę z głodu. Co za intuicja!!! Nawet schudnąć nie mogę! W młodości żyłam jak szalona, choć nie dlatego, że przewidywałam starość, tylko wszyscy młodzi ludzie tak żyli. Na studiach nie miało się dzieci i mężów. Bywały wyjątki wśród moli książkowych z prowincji, ale szaro-bura, socjalistyczna Polska była uznana za najweselszy barak w Układzie Warszawskim. My nie mieliśmy kredytów do spłacenia, mieszkań do spłacenia i nie swoich, tylko banku, mebli. Mieliśmy marzenia. Byliśmy wolni. Co będą wspominały dwudziestoletnie mamuśki gadające przez komórkę i tatuśkowie, ślepnący przed komputerami? Nico! Moim motto jest” Carpe diem”, czyli chwytaj dzień. Kochane dzieci w kieracie, nie można tracić młodości na zarabianie na starość. Po co mieszkacie w Warszawie, skoro żyjecie jak w Kołomyi w XIX wieku? A czas pędzi. Ważne są proporcje. UFFFF!
Wegetariańska fasolka po bretońsku
Fasole Jaś ( jak największą) namoczyć na noc i gotować do miękkości. Odcedzić i przykryć.
Kilka pomidorów sparzyć, obrać ze skóry, pokroić w drobna kostkę, do tego kilka ząbków wyciśniętego czosnku i dusić na oleju z solą, pieprzem, łyżeczką cukru i majerankiem (sporo). Można dodać bulionu warzywnego, o ile jest za gęste. Sos wlać do ciepłej fasoli, wymieszać, zagotować. Musi być gorące. Posiekać natkę pietruszki i posypać przed podaniem. Siekana bazylia może być zamiast pietruszki. Jest to danie obiadowe.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane