Sama chciałam jechać na zwiedzanie południa Hiszpanii w listopadzie. Myślałam, że u nas jest najwstrętniej o tej porze, a tam 15 stopni, lekko pada, ale mokra palma i tak lepsza od mokrego łysego dębu. Sewilla, Kordoba, Granada, Madryt! Olle! Jedzenie na pewno egzotyczne z arabskimi przyprawami. Ogniści bruneci, gibkie potomkinie Carmen, cudna ceramika i wina, jeszcze ciepłe, bo z okolicznych winnic. O tym, że może nie można się porozumieć po angielsku nie myślałam. Co prawda, jak mnie okradali w Barcelonie, to na policji nikt nie mówił po angielsku, ale przyszedł tłumacz, Bułgar, który był po anglistyce w Sofii, w Hiszpanii żonaty z tubylką 2 lata. Bułgarzy słyną z bycia poliglotami, więc dobrze nam się rozmawiało, ale jemu z policjantami gorzej, bo prawie nie znał hiszpańskiego. Katalonia Katalonią, a Andaluzja na pewno zna angielski bo miliony turystów. Już na lotnisku w Madrycie okazało się, że nie. Facet w informacji nawet nie rozumiał o co pytam. Dałam mu bilet, a on zrobił wiatrak, pokazując mi 4 razy w prawo i 6 w lewo. Zgrzytał zębami i chyba chciał mnie udusić. Zmieniłam terminal. W samolocie do Sewilli stewardesy nawet nie usiłowały mówić po angielsku, wszystkie informacje po hiszpańsku. Na szczęście czekał przyjaciel, Amerykanin, który znał trochę hiszpański ale i tak strasznie na niego wrzeszczeli taksówkarze, kelnerzy, recepcjoniści i kto mógł. Bardzo nas to stresowało, ale drugiego dnia zauważyłam, że na siebie też wrzeszczą w tempie karabinów maszynowych, a miny mają jak byk na korridzie. Po prostu potomkowie Inkwizycji ( chociaż teoretycznie oni nie powinni mieć potomków) i wynalazców tortur, krwawi pogromcy autochtonów na innych kontynentach po prostu tak mają. Jak się to wie, to mniej straszno wejść do restauracji i zamówić coś stukając palcem w kartę. Próbowaliśmy zjeść coś dobrego. Wszystko bez smaku, a stek kolegi przypominał stary, szary worek do kapci. Daliśmy żeby dopiekli, to na złość spalili. Moją paellę też, ale nie dało się wymienić na migi. Na początku rzuciliśmy się na tapas. Tak nazywają się porcyjki, karykatury dań głównych, zamawia się jak próbki, po kilka. Tak samo bez smaku jak reszta. Może by było lepiej z winem, ale zwiedzanie na bani nie ma sensu, toalety starannie ukryte i nie ma jak zapytać gdzie, bo się nazywają się inaczej. Nasze mieszkania miały piękne kuchnie, więc przynajmniej śniadania robiliśmy pyszne z zielenizną, żeby nam nie wypadły zęby. Potem jedliśmy u Chińczyka i włoską pizzę, bardzo dobrą i zastanawialiśmy się jakiej wielkości jest świnia, która staje się suszonym „hamonem”, chyba jest spokrewniona z hipopotamem, bo udźce metrowe, z kawałem czarnego mięcha. Brr! Uwielbiam dobre jedzenie, a tam pyszne są tylko oliwki, które rosną na setkach hektarów od Granady do Madrytu. Widok z samochodu niesamowity, zbierają je maszynami, które trzęsą drzewem, a dookoła pnia jest parasol, w który wpadają owoce, to pokazał nam na filmiku pan w barze mówiąc straszne szybko i głośno. Jak wszyscy. Od pierwszego noclegu okazało się, że kolega zamówił apartamenty na parterze, żeby nie wlec walizek po schodach, dlatego były ciemne jak dupa kreta, bo uliczki mają 2 metry szerokości wiec światło nie dochodzi. Na zewnątrz leje, w środku ciemno. Wybraliśmy leje i zwiedzaliśmy pokornie rezygnując z pytania tubylców o drogę, drugą możliwością było pytanie hord Japończyków, którzy wyglądali jak dzieci powodzian na spacerze. Wieczorem obowiązkowe dla każdego turysty Flamenco, które idealnie harmonizuje z temperamentem miejscowej, agresywnej konwersacji. Hiszpanie patrzą w nosy butów, nikt nie spojrzał mi w oczy, nawet kasjerki, nie mówiąc o absolutnie hiszpańsko języcznych pracownikach miejsc do zwiedzania. Hiszpania to zupełnie inny świat niewidzialnych kobiet po czterdziestce, agresywnych brunetów, wielkich szynek, krwawych grilli, zupełnego braku sałaty bez boczku i zimnych zup, w knajpach w których wszyscy krzyczą i jest się jakby świadkiem rozróby, a siedzą spokojnie, tyle że mówią szybciej od Włochów, a głośniej od każdej nacji. Sama chciałam to wszystko zobaczyć w mokrym listopadzie i chyba warto było budzić się w ciemych sypialniach, bo wszystko co widziałam, to cuda. Najbardziej zachwycił mnie meczet w Kordobie, w który włożono brutalnie katolicka katedrę. Jedna z trzech największych budowli świata, zupełnie niezwykła i ogromna jak park, tyle, że zamiast drzew, arabskie kolumny z okrągłymi łukami w paski krwiste i kremowe. Tu nadmieniam, że w czasie kiedy byłam w Hiszpanii, w Polsce była świetna pogoda.
Mule z kokardkami
W płaskim garnku na dobrym oleju z odrobiną oleju z chili, zeszklić białą, słodką cebulę pokrojoną w cieniutkie piórka, albo sporo szalotek w plasterki. Wrzucić mrożone, ale nie rozmrożone mule. Posolić, popieprzyć, dodać zioła prowansalskie i trochę wody, lub białego wina, ale można bez. Wymieszać, przykryć i dusić 15 minut.
Makaron kokardki, ugotować w osolonej wodzie. Dobrze odcedzić, wyłożyć do miski, dodać kapkę oliwy i uduszone mule, posypać drobno posiekaną natką, delikatnie wymieszać i jeść natychmiast.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane